W galerii nie kupisz, w lesie nie rosną, do gazety nie dodają, a już na pewno nie rozdają.
Kiedy już byłam pewna, że ma być Cavalier zaczęłam
zastanawiać się skąd go wziąć. Oczywiście miałam jakieś wyobrażenia, że ma być
suczka, że ma być blenheim (kolor), że ma być wystawowa (taka moja fanaberia),
że ma być śliczna, słodka i kochana.
Zaczęłam szukać stron hodowli. Przeglądałam. Niektóre
wzbudzały zainteresowanie, inne odstraszały ilością ozdób i świecidełek, albo
brakiem ważnych informacji, a jeszcze inne na pierwszy rzut oka były niestety podejrzane.
Moją uwagę przykuły szczególnie 2 hodowle. Dlaczego? Bo były na niej zdjęcia szczęśliwych psów, biegających z rozwichrzonymi uszolami.
Nie były to pozowane zdjęcia, jak z żurnala, gdzie każdy włosek jest zaczesany
idealnie, a błysk w oku dorobiony w
jednym z programów do obróbki zdjęć. Od razu napisałam do jednej z nich z zapytaniem, jak wygląda procedura kupna psa. Okazało się, że to
nie taka prosta sprawa. Trzeba czekać na odpowiedni moment, aby coś z tego wyszło,
trzeba znaleźć odpowiednie skojarzenie. Następnie poczekać, co z tego wyjdzie,
zapisać się na listę i może przy odrobinie szczęścia, przy dobrych wiatrach,
kiedy zdamy test hodowcy, szczeniaczek będzie nasz. W pierwszej hodowli
niestety nie udało się już na samym początku. Natura to natura, ale ja zawsze
uważam, że nic nie dzieje się bez powodu, więc napisałam do drugiej Hodowli.
Okazała się być strzałem w dziesiątkę! Na zdjęciach widać było, ile te psiaki
dostają czułości i odpowiedniej opieki. Ale od pierwszego maila minęło wiele czasu
zanim dostałam szczeniaczka.
Trafiłam na wymagającego Hodowcę, który przemaglował mnie
pytaniami nie tylko na temat rasy. Wcale mnie te pytania nie zdziwiły.
Dlaczego? Człowiek chucha i dmucha, żeby wszystko się powiodło, odchowuje
szczenięta wkładając w to całe serce. To dla mnie oczywiste, że nie chce się
takich skarbów oddać byle komu. I ja to rozumiałam. Zadawaliśmy sobie z Hodowcą
wiele pytań, wymienialiśmy się informacjami. Pomyślnie zostałam wpisana na listę.
Kiedy dowiedziałam się, że Hodowla spodziewa się szczeniaczków, nie mogłam
doczekać się rozwiązania i wiadomości, że czeka na mnie wymarzona kulka
szczęścia. Wreszcie pojawiły się na świcie! Wszystkie ślepe i przypominające
wyżarte chomiki. Dla mnie widok przesłodki. Już wtedy czułam, że jeden z nich
będzie mój. Zostałam zaproszona na spotkanie w Hodowli po 5 tygodniach. Byłam
zestresowana tym spotkaniem, jak przed ważnym egzaminem. Baczny wzrok Hodowcy
przyglądał mi się, zadawał pytania, a ja jak w amoku nie mogłam oderwać wzroku
od włochatych kulek. Moje ręce od razu powędrowały w kierunku najpiękniejszego
szczeniaczka. Widziałam wzrok Hodowcy. To był pupilek.
Po spotkaniu pływałam w obłokach. Miałam do wyboru dwie
sunie. To raczej rzadkość, kiedy ma się wybór, ale widocznie wzbudziłam
zaufanie Hodowcy. Odliczałam dni, godziny i minuty do dnia odbioru mojego i
tylko mojego Cavisia. Nie wiem, czy to niedorzeczne, ale nie mogłam spać po
nocach. Kupowałam wyprawkę dla szczeniaczka. Każda kupiona rzecz bardzo mnie
cieszyła. Nawet urlop chciałam, żeby minął jak najprędzej.
I w końcu nadszedł ten dzień. Wyruszyłam do Hodowcy z samego
rana. Do ostatniej chwili nie wierzyłam, że Caviś będzie mój. Miałam wrażenie,
że rozmowa i formalności przeciągają się w nieskończoność. Ale, czym było tych
kilka minut w porównaniu do 3 lat czekania na wymarzonego psa. Wreszcie!
Dostałam mojego szczeniaczka na ręce. Tego, który wpadł mi w oko przy pierwszym
spotkaniu. I już więcej nie pamiętam. Oprócz zaszklonych oczu Hodowcy, który
oddawał w obce ręce kawałek swojego serca.
Poplakalam sie ,ja tez czekalam na mojego Cavisia dlugo.Chcialam miec psa ,wybieralam rozne rasy.Ale kiedys wpadlo mi w rece zdjecie cavisia,i wpadlam szukalm co to za rasa ,przeczytalam wszystko co sie dalo o tej rasie i od 2,5 pol roku mam swojego kochanego Reksia.
OdpowiedzUsuńMiło czytać, że w bojach o psiaka nie jestem sama :-) Zapraszam do śledzenia mojego bloga, aby dowiedzieć się, jak wygląda życie z Cavalierem pod jednym dachem.
OdpowiedzUsuń