Chyba każdy ma obawy przed pierwsza noca maleńkiego psiaka w nowym
domu. Wszystko tu inne, nieznane, zapachy, przedmioty, ludzie, odgłosy. Dla
takiego maleństwa ważącego zaledwie 2,5kg to bardzo wiele.
Jednak ku mojemu zaskoczeniu moja malutka dziewczynka była
bardzo dzielna. W nocy obawiałam się, że będzie piszczeć i szukać swojej mamy,
albo rodzeństwa. Okazało się, że nie było żadnych szlochów.
Kilka pierwszych nocy wychodziłam z moim szkrabem na spacer w
piżamie o 4.30 nad ranem. Doprawdy piękny jest wtedy świat. Po 2 tygodniach
psinka o 4.30 tylko otwierała jedno oczko, zerkała na mnie i wydawało się, że
pyta: „Czego tu sterczysz i patrzysz się kobieto? Śpię! Nie przeszkadzać…”. Tak
więc zrezygnowałam z nocnych wyjść i postanowiłam się przekonać, jak długo może
spać ta mała psina. Okazało się, że może spać bardzo długo. A najlepiej na
plecach w przedziwnych pozach.
Być może trafił mi się taki egzemplarz, ale nie miałam
żadnych problemów z jedzeniem. Zastanawiałam się, o co chodzi tym wszystkim,
którzy lamentują z powodu niejadka. Ja takiego problemu nie miałam. Do czasu,
ale o tym przy innej okazji.
Po pewnym czasie szczeniak gryzł świńskie uszy, aż mu się
loczki kręciły na głowie. Widok małego przeżuwacza przesłodki.
Co do nauki czystości… No kupiłam te podkłady. Co to na nich
moje szczenię miało załatwiać swoje sprawy. Tylko po co? Leżało to. Czyste.
Suche. Za to dywanik leżący obok pięknie obsiusiany. Stwierdzam, że moja psina
po prostu w genach ma przekazany po swoich angielskich przodkach szczyptę
arystokracji. Co się będzie na byle czym załatwiać? A dywanik taki mięciutki. W
szczególności ten mały „rudy pędzel” upodobał sobie czerwony dywan moich
rodziców. Zaraz po przebudzeniu biegła do ich salonu, opróżniała swoje
zbiorniczki uprzednio rozkraczywszy swoje małe, kudłate łapki.
Taka sytuacja zdarzała się również, kiedy byliśmy w gościach.
Przed wizytą długi spacer, a po wejściu za próg, na „dzień dobry” solidny sik.
Najpierw zachwyty „Jaka słodka”, „Oooo… Jaka śliczna”, a później przez
zaciśnięte zęby „Nic się nie stało…”. Ale zawsze wszyscy jej szybko przebaczali,
kiedy tylko popatrzyła tymi swoimi pięknymi, brązowymi oczkami. Moja kochana!
Jak każdy mały piesio i moją Cavisie swędziały ząbki.
Najlepszą zabawką okazała się moja maskotka, która do złudzenia przypomina
Cavaliera. To najlepszy kumpel do przytulania, do tarzania się w nim,
gryzienia. Spała z nim od pierwszego dnia i rosła, aż przerosła.
Najwspanialszy moment, kiedy poczułam, że ONA jest już moja
to wtedy, kiedy pierwszy raz wspięła się swoimi krótkimi łapkami na łóżko i
zaczęła kręcić młynki pierzastym ogonkiem. Lizała mnie po twarzy i próbowała
mnie pacnąć swoimi różowymi łapkami. Usiadłam z nią wtedy na dywanie i patrzyłam
na nią, jak sama bawi się zabawkami. Patrzyłam i patrzyłam na nią, bo to lepsze
od telewizora.
Acha! Najważniejsze! Każda psina musi mieć jakieś imię. Moja
Cavisiowa panienka miała piękne imię rodowe, ale chciałam wołać do niej po
polsku. No i znalazłam. Zacne. Antonina. Tosia. Tośka po prostu.
Ach :-) Tośka!
OdpowiedzUsuń