poniedziałek, 14 grudnia 2015

PÓŁROCZNY CAVIŚ – LISTY OD T. CZĘŚĆ 4



Czwarta część listów od T. odsłania kolejne historie z życia codziennego sześciomiesięcznego, rozbrykanego szczeniaka. Przypomnę tylko, że są to prawdziwe maile, które pisałam do Hodowczyni, od której mam mojego Cavisiowego ciapka. Kiedy je pisałam nawet przez myśl mi nie przeszło, że będę się nimi kiedyś dzielić. 
Był grudzień. Okres przedświąteczny... 
"U naszej Tosi wszystko w porządku. Rojbruje, ale co można na to poradzić? Witki mi już opadają od jej ciągłego wskakiwania łapami na stół, krzesła, kaloryfer, komodę... Na wszystko! Ale tłumaczę sobie, że muszę być wytrwała i konsekwentna. Ostatnio mała grymasiła przy jedzeniu. Myślałam, jak dosmaczyć jej jedzonko i stwierdzam, że sprawdził się psi pasztet dodany do chrupek. Wystarczy, że Tosia poczuje tą mieszankę i od razu ogon trzęsie się od jedzenia.

Zdjęcie zrobione w... tapczanie :-)
Jak wygląda? Kudły jej rosną i są wszędobylskie. Waży 7 kg. Nogi ma jak patyczki, długie i chude :-) Czasami wygląda zabawnie. W szczególności, kiedy założy łapkę na łapkę, ma wyczesane uszole i tak sobie leży, jak to królewskie psisko. Tylko jej poduszki atłasowej wtedy brakuje. Zdarza się jednak, że wygląda, jak ten kundel bury, zwłaszcza po przebiegnięciu się po najgłębszej kałuży i podrapaniu się ubłoconą łapą po łbie. Co jest w kałuży też trzeba powąchać, a wtedy uszy wpadają do błotka. Do tego wszystkiego moment, kiedy zlizuje ptasie kupy spod karmnika... mmmm... pyszotka… :-)



Zachowanie?
Jest spokojniejsza niż jakiś czas temu. Wiele zasad savoir-vivre przyjęła i przestrzega. Nadal walczymy z kradziejstwem. Tosia podkrada serwetki, chusteczki (najczęściej zużyte), gazety, kartki. Jak już coś capnie, w te pędy biegnie na swoje miejsce żeby jej czasem nikt tego nie zabrał. Czasami trzeba się naszarpać, żeby gazetę doczytać do końca :-)

Wszędzie z nami jeździ. Podróże znosi bardzo dobrze. Po prostu śpi sobie w transporterze. Niektórych to dziwi, że taka spokojna i nie szczeka :-) Wszyscy ją uwielbiają. Często rodzina i znajomi bardziej czekają na jej przybycie niż na moje. Jakież jest wielkie rozczarowanie, kiedy jej gdzieś nie zabieram... Do wszystkich się przytula. Dosłownie wiesza się na szyi każdemu, kto się nawinie. Kochana jest! Można się na nią złościć, kiedy zżera ważne dokumenty do pracy, ale kiedy się na nią patrząc człowiek wymięka.

Kiedy kończyła 6 miesięcy zastanawialiśmy się, jak długo jest z nami. Nadal nie możemy się nadziwić, że tak krótko. Zdaje nam się jakby była z nami od zawsze.
Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego prezentu na te święta. Czasami się wzruszam, że jeszcze w zeszłym roku, była odległym marzeniem. Na choince wisiała bombka w kształcie pieska... Odliczałam miesiące, tygodnie i dni... A ona po prostu z nami jest!
Dziś będziemy ubierać choinkę... Już się boję o bombki. Pewnie będziemy za Tośką biegać i wrzeszczeć aż waciki z uszu powypadają... :-)"



wtorek, 1 grudnia 2015

LISTY OD T. CZĘŚĆ 3




Publikuję dziś kolejny LIST OD T. Przedstawiający kilka chwil z życia pięciomiesięcznego Cavisia. Poprzednie dwie części można znaleźć TU (część 2) i TU (część 1). Z perspektywy czasu muszę przyznać, że Tosia była wtedy nie do końca zgrabną poczwarką, a zrobienie jej zdjęcia, z uwagi na ruchliwość graniczyło z cudem. Zachęcam jednak do czytania. Może komuś z Was przypomną się te młodzieńcze, niesforne i niepokorne czasy waszych pupili :-)
"Nasza kocha Łobuziara Tosia skończyła niedawno 5 miesięcy. Jak ten czas szybko leci... Wydaje mi się jakby Tosia była już u nas bardzo długo, a może i od zawsze.

Jest z niej Łobuziara, bo odkryła, że dzięki swoim długim nóżkom może bez trudu wskoczyć przednimi łapami na krzesło, stolik, szafkę... jednym słowem wszędzie.
Uskuteczniamy to jej wskakiwanie, ale charakterek to ona ma! Tylko po kim? ;-)

Cały czas zmagamy się z czesaniem. Tosia musiałaby mieć jedną szczotkę do gryzienia, a drugą moglibyśmy wtedy czesać sierściucha. Na razie robimy to we dwoje :-)

Kolejny sukces to nauka czystości. Nie mówię, że to już przeszłość, ale Tosia prawie wcale nie siusia w domu i mniej drapie w drzwi, kiedy chce wyjść. Siada przed nimi na dupsku. Wygląda wtedy jak 7,5 nieszczęścia - uszy przyklejone do głowy, oczy wytrzeszczone i pozycja nóg "na rozkraczewską" ;-)


W ubiegłym tygodniu urwis dorwał się niepostrzeżenie do kosza na śmieci i do kawałka folii spożywczej, która pewnie czymś pachniała. Stoczyliśmy z nią walkę i gonitwę po całym domu. Nie pomagały najlepszejsze smaczki, żeby wydobyć to z jej paszczęki, no i nie udało się... Folia przepadła w czeluściach jej ryjka. Na szczęście ową folię odzyskaliśmy na drugi dzień w formie pierwotnej, ale cóż to było za zaskoczenie na ryjku Tosi, kiedy ujrzała, że cosik takiego z niej wylazło :-) teraz to wspominam z uśmiechem na twarzy, ale wtedy nie było mi do śmiechu. Na ogrodzie Tosia chodzi za mną krok w krok. Śledzi mnie i pilnuje. Chowam się jej, a ona mnie szuka. Świetna zabawa. Ścieżki na trawie są już wydeptane. Uwielbia też wyciągać smakołyki schowane w pudełkach.

Jeśli chodzi o kły Tosi, to już je mamy. Na górze kły urosły przed mleczakami i w ciągu tygodnia wypał jeden, a dosłownie przed chwilą na moich stopach Tosia wymlaskała drugi i chyba go połknęła. 


Tosia kocha i to mocno. Okazuje to w szczególności, gdy siedzimy z nią na dywanie. Sierściuch wtedy rzuca się dosłownie nam w objęcia. Wczoraj na chwilę odwróciłam wzrok i prawie go straciłam, bo Tosia strzeliła mnie w nos. Aż mi łezki pociekły ;-) Taki to lelak i przytulas... :-)
Jak widać na załączonym obrazku moja psiorella rośnie. Najlepszym porównaniem jest dla nas jej kumpel :-)


W poniedziałek Tosia była w odwiedzinach u rozbawionego czekoladowej labradorki. Na początku Tosia zastanawiała się czego to skaczące dookoła psisko od niej chce, ale prędko pojęła, że tego co ona - zabawy! Nutella labradorka podawała Tosi piłeczki do zabawy, a nasze małe rude je miętoliło swoimi ząbkami. Najbardziej komiczna scena wydarzyła się, kiedy Tosia stanęła na tylnych nóżkach i swoimi rozczapierzonymi przednimi łapkami, jak kot drapała nimi nochal Nutelli. Obrazek komiczny :-)"


czwartek, 19 listopada 2015

DECOUPAGE - KOMÓDKA NA SKARBY



Studiowałam w dużym mieście, który proponował wiele rozrywek, ale i możliwościami rozwoju. Między zajęciami miałam sporo wolnego czasu. Chodziłam na różne warsztaty, kursy i szkolenia. Chciałam spróbować wielu różnych rzeczy, które mnie interesowały. Jedną z takich rzeczy, które pobudziły moją kreatywność były warsztaty decoupage.

Pamiętam, jak dziś. Warsztaty prowadziła tylko dla mnie właścicielka sklepu z rękodziełem. Sklepik (mała galeria) mieściła się w piwnicy w jednej z kamienic starej dzielnicy. Wchodząc tam czułam się, jak w bajce. Wszędzie było pełno obrazków, ramek, witraży, zawieszek, wyszywanych i haftowanych serwetek, chust, filcowych ozdób, zdobionych talerzyków, świeczek, pudełek, ręcznie robionej biżuterii. Klimat tworzył półmrok jesiennej szarugi. W kątach poustawiane były zapalone świeczki. Warsztaty były prowadzone w pomieszczeniu, w głębi sklepiku, stał w nim piec kaflowy.
Pani, która prowadziła dla mnie zajęcia opowiedziała kilka ciekawych słów o tym, jak powstała ta sztuka zdobnictwa. Dostałam również materiały, na których miałam uczyć się tego rękodzieła.
Zrobiłam na warsztatach białą ramkę do zdjęć, z fiołkami i przetarciami na krawędziach. Specjalnie jej poszukałam, żeby ją tutaj pokazać.Oto moje pierwsze dzieło decoupage :-)

Po szkoleniu od razu kupiłam niezbędne narzędzia do decoupage i pofrunęłam do sklepu malarskiego po białą farbę. Zataszczyłam wszystko do wynajmowanego mieszkania i przystąpiłam do dzieła. Co wtedy zdobiłam? Drewnianą deskę do krojenia, którą dała mi mama. Była przekonana, że przyda mi się w studenckiej kuchni. Deska była używana raz, do krojenia koreczków na urodziny współlokatorki :-) Pomalowałam ją na biało, nakleiłam na nią czerwone maki. Do dziś deska stoi u mojej babci w kuchni.
Niedawno natchnęło mnie, żeby znowu coś zrobić. Kupiłam więc w IKEA drewnianą komódkę, która idealnie pasowała na moje biurko. Do wykonania tego miniprojektu potrzebowałam: białej farby akrylowej do drewna (ta sama farba, którą malowałam komodę z szufladami), kleju wodnego do decoupage, werniksu wodnego z połyskiem (lakier), serwetki, wałka i pędzla.

Pierwszego dnia za pomocą wałka pomalowałam całą komódkę farbą akrylową (raz wystarczyło). Następnego dnia wydarłam z serwetki elementy, które najpierw poukładałam na komodzie, a później przykleiłam. Odczekałam godzinę i pomalowałam dwukrotnie werniksem tylko fronty. Do tego użyłam pędzla. Pomocna okazała się suszarka, która suszyła kolejne warstwy i przyśpieszyła moją pracę. Od spodu nakleiłam małe gumowe kółeczka. Dzięki temu komódka przy otwieraniu na przesuwa się po biurku.  I oto jest moja mała komódka na drobiazgi i małe skarby. Mała rzecz, a cieszy :-)