Studiowałam w dużym mieście, który proponował wiele rozrywek, ale
i możliwościami rozwoju. Między zajęciami miałam sporo wolnego czasu.
Chodziłam na różne warsztaty, kursy i szkolenia. Chciałam spróbować wielu
różnych rzeczy, które mnie interesowały. Jedną z takich rzeczy, które pobudziły
moją kreatywność były warsztaty decoupage.
Pamiętam, jak dziś. Warsztaty prowadziła tylko dla
mnie właścicielka sklepu z rękodziełem. Sklepik (mała galeria) mieściła się w
piwnicy w jednej z kamienic starej dzielnicy. Wchodząc tam czułam się, jak w bajce. Wszędzie
było pełno obrazków, ramek, witraży, zawieszek, wyszywanych i haftowanych
serwetek, chust, filcowych ozdób, zdobionych talerzyków, świeczek, pudełek,
ręcznie robionej biżuterii. Klimat tworzył półmrok jesiennej szarugi. W kątach
poustawiane były zapalone świeczki. Warsztaty były prowadzone w pomieszczeniu, w
głębi sklepiku, stał w nim piec kaflowy.
Pani, która prowadziła dla mnie zajęcia opowiedziała
kilka ciekawych słów o tym, jak powstała ta sztuka zdobnictwa. Dostałam również
materiały, na których miałam uczyć się tego rękodzieła.
Zrobiłam na warsztatach białą ramkę do zdjęć, z
fiołkami i przetarciami na krawędziach. Specjalnie jej poszukałam, żeby ją
tutaj pokazać.Oto moje pierwsze dzieło decoupage :-)
Po szkoleniu od razu kupiłam niezbędne narzędzia do
decoupage i pofrunęłam do sklepu malarskiego po białą farbę. Zataszczyłam
wszystko do wynajmowanego mieszkania i przystąpiłam do dzieła. Co wtedy
zdobiłam? Drewnianą deskę do krojenia, którą dała mi mama. Była przekonana, że
przyda mi się w studenckiej kuchni. Deska była używana raz, do krojenia koreczków
na urodziny współlokatorki :-) Pomalowałam ją na biało, nakleiłam na nią czerwone maki. Do dziś deska stoi u
mojej babci w kuchni.
Niedawno natchnęło mnie, żeby znowu coś zrobić.
Kupiłam więc w IKEA drewnianą komódkę, która idealnie pasowała na moje
biurko. Do wykonania tego miniprojektu potrzebowałam: białej farby akrylowej do
drewna (ta sama farba, którą malowałam komodę z szufladami), kleju wodnego do
decoupage, werniksu wodnego z połyskiem (lakier), serwetki, wałka i pędzla.
Pierwszego dnia za pomocą wałka pomalowałam całą komódkę
farbą akrylową (raz wystarczyło). Następnego dnia wydarłam z serwetki elementy,
które najpierw poukładałam na komodzie, a później przykleiłam. Odczekałam
godzinę i pomalowałam dwukrotnie werniksem tylko fronty. Do tego użyłam pędzla.
Pomocna okazała się suszarka, która suszyła kolejne warstwy i przyśpieszyła moją pracę. Od spodu nakleiłam
małe gumowe kółeczka. Dzięki temu komódka przy otwieraniu na przesuwa się po
biurku. I oto jest moja mała komódka na drobiazgi
i małe skarby. Mała rzecz, a cieszy :-)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz